"Berlin czwarta rano" w reż. Łukasz Czuja w Teatrze Muzycznym Roma i "Sześć i pół kobiety" w reż. Piotra Cieślaka w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Ułożenie spektaklu z piosenek jest pozornie łatwe, ale rzadko kończy się sukcesem. Wyjątek: "Berlin czwarta rano" w Romie. Ta moda rozprzestrzenia się na naszych scenach, bo dokucza kryzys. Premiery trzeba robić szybko i niedrogo, ale za to takie, które przyciągną widzów. Przepis jest prosty: bierzemy trochę piosenek (najlepiej z tzw. ambicjami literackimi) i próbujemy z nich sklecić historyjkę z niby-akcją. Potem angażujemy artystów z nazwiskami i w dwa tygodnie spektakl mamy gotowy. W stolicy dzień po dniu odbyły się właśnie dwie premiery przyrządzone według tej receptury: "Sześć i pół kobiety" w Studio oraz "Berlin czwarta rano" na nowej scenie Teatru Roma. Pierwsza pokazuje twórczość kontynuatorki tradycji francuskiej piosenki literackiej - Kanadyjki Lyndy Lemay. Druga odwołuje się do berlińskich kabaretów z pierwszych dekad XX stulecia. Oba przedstawienia dzieli artystyczna przepaść, bo to, co proste, kryje w sobie liczne pułapki. K