Amerykański reżyser, Michael Hackett, zrealizował "Metamorfozy" wg Owidiusza jako serię bajkowych obrazów. W konwencji teatru szkolnego, w którym wszyscy grają wszystko. W konwencji "teatru w teatrze", gdzie od skutków pokazu sam pokaz jest ważniejszy. W zapatrzenia się w sztukę Dalekiego Wschodu, gdzie jest sporo tajemnic, gwałtowności, okrzyków, min i póz, które nie zawsze mają dla nas jasny sens. I rzadko kiedy, jeśli nie powstają w tamtej kulturze, składają się na prawdziwy język sztuki. Reżyser nade wszystko zawierzył agresywnie podawanemu rytmowi jako jedynemu "konstruktorowi" dzieła scenicznego. Uległ pewnie też dość naiwnemu przeświadczeniu, że straszenie ze sceny to to samo co tzw. katharsis, a rozpylanie zapachów perfum to to samo co miłosny orgazm. Niestety, wszystko jest na niby i do tego jeszcze z tej szkolno-ćwiczebnej etiudy nie nie wynika. Nawet to, że "bajki o przemianach" mogą być uniwersalne. Pewnie, że marzeniem każdeg
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 300