Poznałem Iredyńskiego jako autora scenariuszy filmowych na komisji, która takie scenariusze rozpatrywała. Był wówczas młodym hłaskoidą, jak Brycht i paru innych młodych, gniewnych. Brycht niebawem zniknął z literackiego horyzontu, Iredyński miał także jakieś kłopoty, ale on się zapowiadał na tęgiego pisarza i śledziłem z uwagą jego twórczość. Czytałem pierwszą, brutalną wersję jego "Jasełek-modernych". Cieszyłem się, że bierze w nim górę dramatopisarz, zjawisko tym cenniejsze wobec omdlewania polskiej dramaturgii współczesnej (poza paru tuzami). "Jasełka-moderne" nie były pierwszą sztuką Iredyńskiego, ale zapoczątkowały zestaw jego sztuk znanych, uznanych i, czasem, wznawianych, jak choćby dramat "Żegnaj, Judaszu". Pozwoliły one dostrzec w Iredyńskim pisarza dramatycznego o intelektualnym zapleczu i dużym zmyśle scenicznym, jednego z nielicznych wyróżniających się w dzisiejszej Polsce. Minęły lata. Iredyński pozostał twórcą
Tytuł oryginalny
Casus Iredyński
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy nr 41