Spalenia kukły Franka Castorfa nigdy w Polsce nie dokonano. Fakt ten powinien jednak raczej dziwić niż cieszyć. Dyrektor wschodnio-berlińskiego teatru Volksbühne am Rosa-Luxembourg-Platz przez lata uważany był za źródło wszelkich nieszczęść, błędów i wypaczeń w polskim teatrze - po spektaklach niemieckiego reżysera na festiwalu "Walka Czarnucha z Europą" pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Ślady po "ukąszeniu Castorfa" nosiło dumnie całe pokolenie zaangażowanych politycznie reżyserów i dramaturgów, budząc grozę i oburzenie wśród obrońców "kulturalnego teatru spraw uniwersalnych". Patron teatralnej lewicy przywiózł do Polski zaledwie kilka spektakli ("Tkacze" wg Hauptmana w 2000 roku, "Skrzywdzeni i poniżeni" wg Dostojewskiego - 2002, "Endstation Amerika" wg "Tramwaju zwanego pożądaniem" - 2003), ale funkcjonował cały czas w opowieściach, relacjach, kopiowanych nielegalnie rejestracjach widowisk. Castorf spaczył gust teatralnej młodzieży. Do fascynacji jego spektaklami przyznają się dziś najbardziej "kłopotliwi" artyści teatru, jak Monika Strzępka, Paweł Demirski, Michał Zadara. Przekonał, że zamiast powtarzać te same oczywistości na temat "niezmiennej natury ludzkiej" warto przyjrzeć się historycznej sytuacji człowieka "tu i teraz". Wprowadził na scenę tandetę i brzydotę charakterystyczną dla państw dławiących się pier