„Casanova. Warszawskie zauroczenie” Macieja Łubieńskiego i Michała Walczaka w reż. Michała Walczaka z Pożaru w Burdelu w Teatrze Rampa w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Historia jest tyleż pogmatwana, co i prosta. Podczas prac na jednej z warszawskich budów znaleziono oto falliczny artefakt wraz z opisem przypadków miłosnych Casanovy, któremu nad Wisłą serce skradła… Tego nie napiszę, żeby nie zepsuć Wam zabawy, ale – a propos wspomnianych znalezisk - koniecznie zwróćcie uwagę na scenę odcinania, to jedna z perełek tego spektaklu, w którym istotne role - obok aktorów z krwi i kości – grają także lalki znakomicie animowane przez burdelowych aktorów. Zaś rolę główną gra – jak to w PwB bywa – muzyka, brawa dla Wiktora Stokowskiego, kilka numerów to hity co się zowią, nóżki same tupią, publiczność wyśpiewuje szlagworty, a song o Pałacu Kultury może się stać prawdziwym czartbrejkerem.
No więc na scenie mamy nie tylko tytułowego Casanovę (świetny Filip Cembala), oraz również grono mniej lub bardziej realnych postaci, wśród nich wiceprezydentkę miasta st. Warszawy do spraw kultury (sic), carycę Katarzynę, zresztą graną przez jedną i tę samą Annę Mierzwę, syrenę czy – króla Stasia.
Tak, rzecz jest zdecydowanie warszawska i owe stołeczne dygresje, ale i wewnątrzśrodowiskowe wtręty czy też polityczne aluzje są dowcipne, cudownie błyskotliwe oraz aktualne, zaś szczodrze szafowane kurwamacie, szczególnie w ustach Burdeltaty (Andrzej Konopka, naturalnie), brzmiały wręcz jak czystej wody poezja. Powiedzmy sobie to wprost – mamy do czynienia ze świetnym tekstem oraz brawurową tegoż tekstu inscenizacją, spędziłem w Rampie rozkoszne dwie godziny, podczas których zadbano o mój intelekt, podniecono go, a i miałem wrażenie, że – czule przytulono, to jest Pożar w Burdelu „jak kiedyś”.
Trudno w tym przypadku o większy komplement.