Granica między sacrum a profanum nie istnieje, wszystko zastąpiła efektowna i tania rozrywka, zaś miejsce dawnych autorytetów zajęli kontrowersyjni showmani - o spektaklu "Caligula" w reż. Andrzeja Dziuka w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.
Szaleniec, tyran, despota, rozpustnik, potwór - to tylko niektóre z określeń, jakimi historycy obdarzają rzymskiego władcę Caligulę. Jego postać zainspirowała Alberta Camusa do napisania dramatu o absurdzie ludzkiej egzystencji oraz źródłach zła tkwiących w człowieku. Niezwykły tekst, w ostatnich latach rzadko wystawiany w polskich teatrach, jest konsekwentnie przypominany przez zespół Andrzeja Dziuka. Reżyser stworzył bardzo dobry, mroczny, trzymający w napięciu intelektualny spektakl, w którym Caligula nie jest szaleńcem, ale przede wszystkim samozwańczym bogiem i performerem. Po śmierci Drusilli, kazirodczo poślubionej siostry, rozsądny dotąd władca nieoczekiwanie znika. Kiedy po trzech dniach wraca na swój dwór, jest już kimś zupełnie innym. Nikt nie wie, co działo się z nim przez ten czas. Jego mentalną i duchową przemianę dałoby się streścić słowami Iwana Karamazowa: Jeżeli nie ma Boga, to wszystko jest dozwolone. Dotknięty osobist