- Moim największym marzeniem jest, żeby do Powszechnego przychodzili kibole po meczu. Właśnie do teatru zamiast robić zadymy na ulicach. Jak ich przyciągnąć? Mam pewne pomysły - deklaruje ROBERT GLIŃSKI, reżyser, od przyszłego sezonu dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie.
O swoim najnowszym, filmie "Świnki", o dziwnych przypadkach dystrybucji filmowej, o łódzkiej Filmówce i warszawskim Teatrze Powszechnym, a także o tym, jak młodzi powini traktować autorytety - mówi reżyser i rektor Robert Gliński. Jest pan pechowcem. Pana "Benek" z 2007 roku czekał trzy lata na wejście do kin, a "Świnki" zrealizowane w 2009 - dwa. Dlaczego? - Moje filmy opowiadają o współczesności. I nie są to bynajmniej komedie romantyczne, a dystrybutorzy kinowi podchodzą z dużym dystansem do filmów, które są dramatami społecznymi. Zakładają bowiem, że widz na nie nie pójdzie. Dlatego trudno jest znaleźć dystrybutora dla moich filmów. A jak już się jakiś znajdzie, to nie spieszy się z ich wpuszczeniem do kin. Brak zaangażowania? - Emocjonalnego nie. Co innego - finansowego. Żeby film mógł być dostępny i miał publiczność, trzeba zrobić dużo kopii i wpuścić je do kin. Jak kopii jest pięć, to wiadomo, że nic z tego nie będzie. D