W tym krótkim, niespełna dwugodzinnym(!) "Wiśniowym sadzie" na deskach wrocławskiego Polskiego tasują się czasy; absurdalny wieczorek taneczny "z przesławną kapelą żydowską" z aktu III wlewa się między kwestie początkowe. Spektakl nie rządzi się logiką linearną, to raczej wspomnienie. Kto tu wspomina? Może nie żaden z bohaterów - tylko cały ten dom, otoczony skazanym na topór sadem, pomny przemijającej świetności, zachwycająco skąpany przez Andrzeja Witkowskiego w matowym świetle zza przybrudzonych szyb? Odpychanie myśli o zagładzie jest tu głównym (choć tłumionym) motywem. Niekiedy eksploduje - jak w szaleńczej tyradzie Raniewskiej (znakomita Halina Skoczyńska) do młodego Trofimowa, mieszczącej w sobie całą rozpacz i bezsilność niezaspokojonej kobiety, wściekłą złość na świat i na siebie. Niekiedy zbliża się do granicy obłędu - jak w figurze Szarlotty (brawurowa Krzesisława Dubielówna), podstarzałej
Tytuł oryginalny
Był sad
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 21