Nie był żadną gwiazdą Teatru Rozrywki. Od tego określenia uciekał jak najdalej, tylko właśnie - jak sam podkreślał - porządnym, zawodowym aktorem - JACENTEGO JĘDRUSIKA wspomina Marek Mierzwiak w miesięczniku Śląsk.
Wiadomość, że Jacenty jest w szpitalu spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba. Wydawał mi się tak witalnym, że choroba absolutnie nie powinna go dopaść. Żadna. A tym bardziej zawał a później śpiączka. To był szok, z którego nie mogłem się otrząsnąć. Za kilka dni byłem z nim umówiony na nagranie o jego następnej roli. Jacenty chory, zawał, śpiączka... powtarzałem bez ładu i składu jadąc na sesję dziennikarską. Myślałem - wrócę, wszystko będzie dobrze. To silny facet, niejedno przetrzymał w życiu i niejedno jeszcze przetrzyma. Wróciłem i pełen nadziei miałem zadzwonić do Zbyszka Grucy, który o aktorach i ich chorobach wie wszystko co u Jacentego? Zdrowieje? Nic zdążyłem wykręcić numeru, gdy to on zadzwonił do mnie i płacząc powiedział: Jacenty nie żyje. Nogi ugięły się, a w głowie nagle nastała pustka i przelatujące pytania bez odpowiedzi: kiedy, dlaczego, czyżby, przecież to niemożliwe... Trudno opisać tamte chwile. P