Już dość zazdrosnej siostry, wyrodnej córki i żądnej władzy zbrodniarki. W premierowym spektaklu Teatru Polskiego Balladyna jest wokalistką i celebrytką.
"Balladyna" czytana przez pryzmat współczesności to koncept, po który chętnie sięgają reżyserzy. U Wojciecha Farugi Balladyna i Alina śpiewały disco polo, a zamiast wyścigu z dzbankami w poszukiwaniu malin - na scenie oglądaliśmy kobiece zapasy w basenie. Krzysztof Garbaczewski wpuścił na scenę ostry feministyczny skład hiphopowy. U Radosława Rychcika to opowieść o praźródłach XX wieku, który był epoką wojen i rodzącego się ruchu emancypacji kobiet. U Katarzyny Deszcz bohaterów Słowackiego rozpoznajemy w postaciach didżejów w martensach, szefowej studia filmowego czy discopolowca w brokacie. W zamyśle Jacka Bały wszystko rozgrywa się w zapadłej, może popegeerowskiej wsi. Alina i Balladyna zrobią wszystko, by wyrwać się do lepszego życia, a jego symbolem jest bogaty Kirkor w bmw. - Im mocniejszy koncept inscenizacyjny, tym bardziej karkołomna praca - mówi o podobnych realizacjach dyrektor Teatru Polskiego, Łukasz Gajdzis. Na bydgoskiej scen