"Gorączka sobotniej nocy" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Kto film widział - niech go sobie może nie odświeża. Polska prapremiera musicalowej wersji "Gorączki sobotniej nocy" to jedno, a kultowy film z Johnem Travoltą - to drugie. Teatr bowiem to nie kino i tę samą historię opowiada po swojemu. A po drugie i ważniejsze - każdemu teatrowi i każdemu aktorowi trudno by się było puszczać w zawody z legendarną rolą Travolty, od której rozpoczęła się gwiazdorska kariera tego aktora. Teatralna maszyna Teatr to nie kino, ale trzeba oddać chwałę reżyserowi, Tomaszowi Dutkiewiczowi, że poprowadził je niemal jak film, według zasad filmowego montażu. Sceny płynnie przechodzą tu jedna w drugą, a gdy gdzieś tam z tyłu trzeba coś przesunąć czy przestawić, reżyser wymyśla miniscenkę - np. ulicznego grajka, koncertującego na saksofonie, albo piosenkarkę, śpiewającą raptem parę taktów soulowego songu. I nie są to żadne scenki zapchajdziury: np. owo soulowe solo to w wykonaniu Karoliny Trębacz prawdziwa pere