Krzysztof Warlikowski zdążył już przyzwyczaić nas do tego, że inscenizowane przez siebie teksty, czy to antyczne, czy Szekspirowskie odziera ze zbędnych anachronizmów i kostiumów. Czyta je poprzez wrażliwość człowieka żyjącego w XXI wieku, pozostając jednocześnie w zgodzie z pierwotnym założeniem teatru, jako miejsca katharsis i głębokiego namysłu nad naturą człowieka. Podobnie stało się i z najnowszą "Burzą". Jeśli ktoś spodziewa się tzw. szekspirowskiej baśniowości, to raczej w przedstawieniu Warlikowskiego jej nie zobaczy. Tu wszystko jest bardzo surowe, reżyser oczyszcza tekst z tzw. łagodnych zwrotów, które mogłyby sugerować komediowy klimat. Scena jest prawie pusta, podzielona na dwie części, górną i dolną. Podłoga jest szklana, a ściany to lustra, w których przeglądają się aktorzy i widzowie. Nie wiemy tak naprawdę, czy nastąpiła jakaś katastrofa, czy nie. Dobiegają sygnały karetki, słychać odgłos lecącego samolotu, pod
Tytuł oryginalny
Burza
Źródło:
Materiał nadesłany
Warszawa i Kultura Nr 2