EN

27.02.2015 Wersja do druku

Burdel mój widzę ogromny

Warszawa się na nich snobuje, a oni z niej szydzą. "Pożar w Burdelu" z klubowej piwnicy przenosi się do teatralnych sal. Czy ta popularność nie zniszczy kabaretowego szaleństwa? - pyta Sebastian Łupak w Newsweeku Polska.

"Umiłowani hipsterzy!" - ksiądz Marek podniosłym głosem zaczyna swoje kazanie. To postać wymyślona, jeden z bohaterów warszawskiego kabaretu "Pożar w Burdelu". Najzabawniejsze jest to, że ta zmyślona postać przemawia do prawdziwych hipsterów, to oni przeważają na widowni. I śmieją się, gdy ksiądz Marek mówi: "Słyszę, że coraz popularniejsza jest wśród was geofagia, jedzenie ziemi, dodajecie błoto do dressingu, sałaty, jest nawet zupa z ziemi". Hipsterzy są zdezorientowani: czy to jakaś nowa moda, o której nie słyszeli, a powinni? Wódka dla wszystkich Podobnie jest z tym kabaretem: stal się modny, choć nic tego nie zapowiadało. W 2012 r. grupa przyjaciół - aktorów, muzyków, dramaturgów - zaczęła dawać przedstawienia w ciasnej piwnicy Klubu Komediowego Chłodna 25 w Warszawie. Na małej scenie siedem osób, widzowie siedzieli jeden na drugim, wpływy z biletów właściwie żadne, zarobek po 30-40 złotych na głowę za wieczór. Grali główn

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Burdel mój widzę ogromny

Źródło:

Materiał nadesłany

Newsweek Polska nr 9/23.02

Autor:

Sebastian Łupak

Data:

27.02.2015