"Red" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Karol Płatek w serwisie Teatr dla Was.
Czas na wstydliwe wyznanie: lubię obrazy Marka Rothki. I więcej jeszcze: nie wiem, czemu je lubię. Na wystawie w Muzeum Narodowym gapiłem się w pokolorowane płótna, dopatrywałem się sam nie wiem czego, cieszyłem się jak dziecko, kiedy zauważyłem, na ten przykład, jaśniejszą plamę przebijającą przez czerń. Bardzo liczyłem zatem na Johna Logana, autora sztuki "Red" - żeby został moim prywatnym kompetentnym przewodnikiem po odcieniach czerwieni, żółci czy bieli (dla potrzeby chwili załóżmy bez dłuższych dyskusji, że biel też może mieć różną intensywność). Niestety, od początku przedstawienia w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej jasne było, że coś tu jest nie tak. Że ktoś tu udaje, zmyśla i kręci. Fabularny pomysł Logana był prosty i oczywisty - w 1958 roku Mark Rothko dostał zamówienie od restauracji Four Seasons na serię obrazów, które miały zdobić tejże restauracji eleganckie wnętrze. Takie malowanie do kotleta. Znakom