Już w pierwszych słowach matki, otwierających dramat, rozpoznajemy relacje między postaciami - o spektaklu "Zagłada ludu albo moja wątroba jest bez sensu" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.
Oglądając spektakl "Zagłada ludu albo moja wątroba jest bez sensu" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego można pomyśleć, że przed naszymi oczami aktorzy odgrywają uwspółcześnioną mieszczańską dramę. Jest postać dziecka wlepionego w ekran telewizora. Są i rodzice, którzy spoczywają na gustownym szezlongu. Mało zajmują ich czynności wykonywane przez dzieci. Porządek domowej harmonii zakłócają jedynie odgłosy awantury z mieszkania wyżej, zajmowanego przez Panią Robak (Barbara Marszałek) i syna Hermanna (Przemysław Kozłowski), który wlewa "w swoje ciało tę fałszywą sztukę malarską, a jego "nieudolność nie nadaje się nawet do wypicia". Już w pierwszych słowach matki, otwierających dramat, rozpoznajemy relacje między postaciami. Kto wie, czy pierwsza wypowiedź nie stanowi również klucza interpretacyjnego dla całego spektaklu. A w nim każde kolejne słowo otwiera gonitwę bluźnierstw, oszczerstw, oskarżeń, fizycznej agresji, którą w