"Płomień żądzy" Hanocha Levina w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Alicja Müller w Teatraliach.
Człowiek, jeśli wyposażyć go w to wszystko, co przeczy ładnym obrazkom z telewizji, staje się tworem stygmatyzowanym, a jego istnienie sprowadza się do - jak zgrabnie ujął to Erving Goffman - "zarządzania piętnem". Brzydki, koślawy, garbaty, zezowaty, spasły czy wielkouchy znaczy bowiem tyle, co "inny", a przez to - wykluczony, napiętnowany, poddany weryfikującemu spojrzeniu typu: "schowaj twarz, wstydu oszczędź". Niby nauczono nas doceniać piękno brzydoty, ale jednak lepiej byłoby, gdyby siedziało ono w domu, z głową pod kocem i śmiesznym memem zamiast zdjęcia profilowego na Facebooku. "Każda potwora znajdzie swojego amatora" - głosi porzekadło. Miłość wszak bywa ślepa (i to nie tylko na wewnętrzne łajdactwo!). Niemniej, drzemiącego w pięknym ciele chama czy wypatroszoną z tego, co ładnie nazywamy empatią, marionetę trudniej rozpoznać niż typowego łachudrę z kulawą nogą i poczwórnym podbródkiem. Tacy już jesteśmy - my, umiłowani w fo