Codzienność polskiego teatru to kłopoty z Szekspirem, dramaturgią współczesną, lekkim repertuarem, polską klasyką, Gombrowiczem i Mrożkiem. Na tym tle kłopoty z Wyspiańskim nastrajają mimo wszystko optymistycznie. Wokół jego twórczości trwają wytężone prace polowe.
Dziś można zrobić w teatrze z Wyspiańskim dwie rzeczy, jak to onegdaj czyniono w podkrakowskich wsiach. Jest metoda "na Bronowice". Trzeba rozjechać spuściznę autora końmi z bronami, a potem popatrzeć, co zostało i ewentualnie wzrośnie. I jest metoda "z Myślenic". Dumać, rozważać i wreszcie zrozumieć Wyspiańskiego. A potem wyjaśnić widzowi, co się zrozumiało. UWSPÓŁCZEŚNIAMY... Metoda druga - ta na myślenie - może doprowadzić reżysera do czterech form scenicznego opracowania twórczości Wyspiańskiego. Po pierwsze uniwersalizacja, czyli przekładanie tekstu na osobiste imaginarium twórcy. Filtrowanie go przez siebie w celu odnalezienia tego, co wspólne - w teatralnych znakach, ideach, wizjach - dla autora, reżysera i widza. Z klasycznego dzieła zostaje uniwersalny rdzeń. Nie zdradzając autora, wbijamy jego utwór w teatralne mięso. Tak spróbowali inscenizować Krystian Lupa ("Powrót Odysa" w warszawskim Teatrze Dramatycznym) i Jerzy Grzegorzewski