Powinniśmy wszyscy - zarówno twórcy, jak i odbiorcy teatru - bronić Kamienicy, niezależnie od artystycznych sympatii i poglądów. W podobnej sytuacji może się jutro znaleźć wiele innych warszawskich instytucji kultury - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
To było jakieś dziesięć lat temu, kiedy Emilian Kamiński opowiedział mi po raz pierwszy o planie otwarcia w Warszawie własnego teatru. Prywatne teatry w stolicy jeszcze wtedy raczkowały. Krystyna Janda zaczęła dopiero remont dawnego kina Polonia, Michałowi Żebrowskiemu nawet się nie śniło, że za kilka lat zostanie dyrektorem własnej sceny na VI piętrze Pałacu Kultury. Nie wiadomo było, czy w Warszawie, posiadającej przecież 18 miejskich scen, nie mówiąc już o Teatrze Narodowym, jest w ogóle miejsce na jeszcze jeden teatr. Od pierwszej chwili ujęła mnie determinacja Kamińskiego, który z ogniem w oczach opowiadał o projekcie zbudowania sal teatralnych w piwnicach kamienicy przy al. "Solidarności". Parę lat później zaprosił mnie na plac budowy: chodziliśmy po rozkopanych, zawalonych gruzem pomieszczeniach. Kamiński w kasku na głowie pokazywał, gdzie będzie scena, gdzie foyer, a gdzie restauracja. Zastanawiał się jeszcze wtedy, jak nazwać now�