„Baśń o wężowym sercu” wg Radka Raka w reż. Marcina Libera w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Szczególna premiera odbyła się 26 października 2024 roku w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Oto bowiem po kilku latach przymusowej emigracji zespół tegoż teatru powrócił do nowo wyremontowanej, unowocześnionej acz historycznej siedziby przy ulicy Sienkiewicza 32. Pokazano „Baśń o wężowym sercu” według powieści Radka Radka.
Adaptacji tej laureatki sprzed czterech lat literackiej Nagrody Nike podjął się Michał Kmiecik. On też napisał scenariusz przedstawienia wraz z Marcinem Liberem, który rzecz wyreżyserował. To ten sam duet artystyczny, którego spektakl „Ale z naszymi umarłymi” według powieści Jacka Dehnela, dwa sezony wstecz, do tego stopnia oburzył parlamentarzystów rządzącej ówcześnie partii, którzy przedstawienia… nie widzieli, że sprawa oparła się aż o Nowogrodzką! Jest duża szansa, że „Baśń o wężowym sercu” wywoła podobne zeźlenie (mówiąc eufemistycznie), tym bardziej, że wśród premierowej widowni można było dostrzec senatora prawych i sprawiedliwych.
A tu na scenie – rzec można – „sodomia i gomoria”: wulgaryzmy, ciut golizny i dzikiego seksu, nonszalanckie traktowanie symboli, a przez to i uczuć religijnych, szydera z hasła „Tu jest Polska!” i prawienie o przestrzeganiu Konstytucji. Ludowcy też mogą czuć dyskomfort (europoseł ludowców zasiadał na premierze w pierwszym rzędzie), bo chłopi przedstawieni są tu jako przygłupawa, rozerotyzowana tłuszcza, która w finale okazuje się także niebezpieczna i bezwzględna. Skąd chłopi? Ano stąd, że głównym bohaterem tej opowieści jest zgodnie z podtytułem powieści Raka („albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”) przywódca rzezi galicyjskiej z 1846 roku. Opowieść o nim teatralni twórcy podzielili na cztery części: „Chana” (w tej roli Klaudia Janas), w której mowa o odrzuconej przez młodego Szelę miłości dziewczyny; „Malwa” (Anna Antoniewicz), czyli o fascynacji rusałką, której Kóba ofiarowuje serce; „Sława (Joanna Kasperek), od której bohater pobiera nauki zmieniania się, przeobrażania; i wreszcie „Zemsta”, czyli część opowieści odwołująca się wprost do historii z XIX wieku.
Generalnie „Baśń…” w kieleckim Żeromskim jest właśnie… baśnią, opowieścią z gatunku fantasy, której świat przedstawiony zaludniają węże, zmory, diabły, lwy i inne tego typu stwory, które wchodzą w rozmaite konotacje z ludźmi. Znakomicie ten świat odtwarzają wszyscy aktorzy kieleckiego teatru prezentujący niesamowitą wręcz perfekcję w scenach zbiorowych i udowadniający, że są silnym zespołem artystycznym. Nie brakuje też okazji do indywidualnych popisów, by wspomnieć choćby Wojciecha Niemczyka w roli Złego Człowieka, Andrzeja Platę jako Kocmołucha, Jacka Mąkę (Stary Myszka) czy Beatę Wojciechowską w epizodycznej roli Agaty. Większość aktorów gra kilka ról, rekordzistki: Ewelina Gronowska, Zuzanna Wierzbińska i Aneta Wirzinkiewicz wcielają się w pięć postaci.
Nie ujmując zasług reżyserowi, adaptatorowi, kompozytorowi (Wojciech Kucharczyk odpowiadający także za wizualizacje), choreografom (kolektyw Hashimotowiksa), zespołowi aktorskiemu prezentującymu się w komplecie „Baśń o wężowym sercu” w Teatrze Żeromskiego w Kielcach najwięcej w moim przekonaniu dobrego i złego zawdzięcza Mirkowi Kaczmarkowi, który występuje tu jako twórca scenografii, kostiumów i reżyserii świateł. Przy tak ogromnej ilości postaci wpadł on na pomysł rozróżnienia głównych grup społecznych strojami, a w zasadzie ich kolorami: szlachta nosi szaty skrzące się brokatem, cekinami, są fioletowo–zielone, błyszczące, chłopi to krwista (krwawa?) czerwień. Przestrzeń sceniczna to głównie skały metalicznozielone i gleba sprawiająca wrażenie naturalnej. No i jest jeszcze ta fascynująca wiejska chata po pożarze. W dodatku ta scenografia żyje, bowiem Kaczmarek (zapewne w porozumieniu z Liberem) dość często używa nowych elementów wyposażenia technicznego kieleckiego teatru po unowocześnieniu, takich jak zapadnia czy scena obrotowa. Czasami można podejrzewać, że niektóre sceny powstały tylko po to, by te możliwości techniczne mogły zaistnieć. Może dlatego przedstawienie wydaje się nieco przydługie? Mam też wrażenie, że w natłoku efektów wizualnych niedostatecznie mocno i jasno wybrzmiało przesłanie spektaklu, o którym mówił w reżyser w przedpremierowych wystąpieniach, zwłaszcza to dotyczące tego, jak możliwość zemsty zmienia człowieka, czy czyni go równie okrutnym, jak sprawca przemocy, który zemście podlega? Być może wpłynęła na to zmiana aktorów grających w akcie IV Kóbę Szelę i jego pana, Wiktoryna Bogusza (Mateusz Bernacik i Kuba Golla), zupełnie przyzwoicie radzących sobie z tymi niełatwymi rolami w trzech pierwszych częściach spektaklu?