"Happy End" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Recenzja Romana Pawłowskiego w Gazecie Wyborczej.
Premiera "Happy Endu" Bertolta Brechta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Próba rozrywkowego teatru na scenie narodowej wypadła przeciętnie. Tylko muzyka Kurta Weila nie zawiodła W przedpremierowych wypowiedziach reżyser Tadeusz Bradecki podkreślał, że nie należy szukać w jego przedstawieniu odniesień politycznych, lecz jedynie "przyjemności obcowania z fantastyczną muzyką i zabawnie wymyśloną intrygą". Przyjmijmy na chwilę, że twórczość Bertolta Brechta rzeczywiście nic wspólnego z polityką nie miała. Że w 1929 roku na prapremierze "Happy Endu" Helena Weigel całkiem nie a propos przeczytała ze sceny manifest komunistyczny, a autor zapisał się do partii komunistycznej przypadkiem, że kiedy w songach z "Happy Endu" mowa jest o talerzu zupy "dla biednego człeka" i walce o nowy świat, to chodzi o popremierową kolację dla aktorów na Nowym Świecie, a kwestia "większym przestępstwem od obrabowania banku jest jego posiadanie" jest żartem podczas gry