Ośmieliła się mieć na pewne sprawy swoje, inne zdanie. Niezgodne z przyjętą linią "mainstreamu" i salonów. Joasiu, cieszę się, że przejrzałaś na oczy. Szkoda, że tak późno! - pisze Katarzyna Łaniewska w tygodniku W Sieci.
Brawo dla Joanny Szczepkowskiej - utalentowanej aktorki i również, jak sama o sobie mówi, pisarki i dziennikarki. Mojej dużo młodszej koleżanki, już chyba średniego pokolenia. Joaśkę znam naprawdę od urodzenia - 1 maja 1953 r. Wtedy przy ul. Karowej rozwiązywał się pochód pierwszomajowy, w którym uczestniczyłam jako studentka PWST w Warszawie wraz ze swoim wykładowcą, wspaniałym aktorem dużego formatu - Andrzejem Szczepkowskim, ojcem wspomnianej Joanny. Wyszedł ze szpitala i krzyczał: "Mam, mam córkę - pierwomajkę". Jako człowiek niezwykle dowcipny, przez kilka lat mówił swojej córce, że to na jej cześć urządza się te pierwszomajowe pochody. Śledziłam karierę Joasi, jej debiuty w teatrze, filmie i TV. Jej wspaniałe, pełne brawury i nowoczesności (w dobrym tego słowa znaczeniu) role. W stanie wojennym grałyśmy razem w Teatrze Polskim u dyrektora Dejmka w "Weselu" Wyspiańskiego - słynnym "Weselu" bez muzyki. Kibicowałam jej debiutom pisars