Andreas Vollenweider, światowej sławy harfista, i La Kaita, wielka estremadurska pieśniarka flamenco, zakończyli w sobotę piątą edycję Brave Festivalu. W piątek świetny koncert dał Toumani Diabaté, rewelacyjny artysta z Mali. Okazało się, że szlachetna komercja z najwyższej światowej półki imprezie niestraszna, może nawet jej pomóc bez szkody dla charakteru wydarzenia - o wrocławskim festiwalu piszą Rafał Zieliński, Magda Podsiadły, Agata Saraczyńska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.
Konsekwencja Grzegorza Brala i jego współpracowników w budowaniu wizerunku festiwalu zaprocentowała. Dziś już wszyscy wiedzą, że Brave to impreza, na której najważniejsze są dawne tradycje i obrzędy prezentowane w sposób niezmienny od wieków, bez przysłowiowej cepeliady. Organizatorom udawało się przez te wszystkie lata unikać romansu z komercją, nie zapraszali tworów folkloropodobnych, a autentycznych twórców ludowych. I udało im się - w tym roku nazwa festiwalu okrzepła - na koncertach są komplety publiczności, bilety są wyprzedane, a festiwalowi coraz bliżej do marki znanej w całej Polsce. A zbudować ją w oparciu o ludowość w dzisiejszych, rozpędzonych czasach to nie lada sztuka. Tymczasem dziełem przypadku stał się tegoroczny przyjazd Toumaniego Diabaté, wirtuoza gry na korze, afrykańskiej harfie. W ostatniej chwili mistrz zastąpił dwa zespoły z Algierii, które nie dostały zgody na wyjazd od swoich rządów. Zgodził się w bi