Pierwsze spotkanie to był "Androkles i lew". Niewiele z niego wyniosłam. Ironię Shawa przeoczyłam, Androkles mnie znudził, bawił natomiast... lew. Na swoje usprawiedliwienie mam to tylko, że legitymowałam się wówczas świadectwem szkoły podstawowej i magia teatru była mi obca. Później, już studiując, poprawiłam się. Nie tak znów bardzo, ale przynajmniej kojarzyłam Teatr Współczesny przy ulicy Mokotowskiej z przedstawieniami i nazwiskami, głównie aktorów, dla których przede wszystkim tu przychodziłam. Chciałam, by Zofia Mrozowska wzruszała mnie Marią Stuart, a Tadeusz Łomnicki wprawiał w podziw popisem wirtuozerii technicznej jako Edgar z "Play Strindberg" (ach, te ataki apoplektycznej złości!). Nie sądzę natomiast, bym specjalnie dociekliwie roztrząsała zabiegi reżysera i aktorów, sens przedstawień, ich miejsce w tradycji Teatru. A już na pewno nie zastanawiałam się nad tym, kim jest Erwin Axer - wieloletni dyrektor Współczesnego, reżys
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr, nr 3