"Księżniczka czardasza" w reż. Kazimierza Kowalskiego (wznowienie) w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
Nowa inscenizacja "Księżniczki czardasza" Emmericha Kalmana w łódzkim Teatrze Wielkim oddaje wszystko to, co o operetce pisał Gombrowicz. A to oznacza, że całe przedstawienie pogrążone jest w niebiańskiej sklerozie i boskim idiotyzmie. Jeśli przyjąć, że jest to wymarzona estetyka dla tego gatunku (sądząc po owacji na stojąco - widzowie pragną również tego), to trzeba uczciwie przyznać, że przedstawienie się udało. Przede wszystkim jest to zasługą reżyserii (Jerzy Woźniak i Kazimierz Kowalski), nadającej lekkiej komedii satyrycznego zacięcia. Bo cóż my tam mamy: Książę Edwin kocha się w kabaretowej szansonistce Sylwii ze wszystkimi szykanami komedii romantycznej (rozstania, romanse z innymi, wreszcie pojednanie), wszelako nad związkiem wiszą nie tylko emocjonalne huśtawki, ale nade wszystko groźba dopuszczenia się mezaliansu. Jak poradzić sobie w świecie arystokracji i nocnych lokali Austro-Węgier? Tylko z przymrużeniem oka. Woźniak i Kowa