- W gruncie rzeczy nie wiem, czy większość spektakli, które przekraczają pewien próg oczywistości, nie porusza się w sferze transcendencji. Może to jest kondycja teatru w ogóle, warunek zdarzenia? - rozmowa z twórcą krakowskiego festiwalu Boska Komedia Bartoszem Szydłowskim w Znaku.
Agnieszka Goławska, Justyna Siemienowicz: W jaki sposób Pana zdaniem przestrzeń teatralna i sakralna korespondują ze sobą? Bartosz Szydłowski: Zamiast o sacrum wolę mówić o duchowości, osłabiać to określenie, które w polskiej tradycji zdominowało dyskurs, stworzyło model poddańczego uczestnictwa w teatrze. Dla mnie "ja" realizuje się poprzez spotkanie z drugim człowiekiem. Sprawdza się to w działaniu artystycznym: zaufanie do aktora, gotowość jego wysłuchania, przejęcia pewnej energii - to podstawowa zasada, ona pozwala budować światy. Problem polega na tym, że w Polsce nieustannie powielamy model romantycznego artysty. Robią to ci, którzy pozornie są największymi przeciwnikami takiej wizji. Cały czas obecny jest rozdźwięk pomiędzy widownią a wielkim twórcą, który podaje narrację - odkrywczą, genialną, połączoną z wizją, epifanią. Wzmacnia się podział na my i oni. Dla mnie uświęcenie sceny polega na swego rodzaju celebrowaniu relacji