"Czerwone komety" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
Na wieść o tym, że w Tarnowie dręczą Świętych Mikołajów, zawitałem z nadzieją na spektakl Tumidajskiego. I rzeczywiście. U powały czerwonego living roomu wiszą powiązane za nogi truposze z białymi brodami. Torturowane, z wydłubanymi oczami, wybitymi zębami, odciętymi kończynami. Cieszę się, że scenograf Kaczmarek z taką klasą zgrzeszył za mnie, bo daję słowo, co roku pragnę zrobić z nimi to samo. Porównywalną radość sprawiły mi kpiny reżysera z konwencji farsy, z teatru zaangażowanego, z konsumpcji i kanapkowego radykalizmu wreszcie. Zabawa dwóch panien z dobrego domu w rewolucję omal nie kończy się uśmierceniem pewnego sympatycznego kota. Na szczęście opowieść, która mogłaby przyprawić byłego premiera o palpitację serca, jest grana przez tarnowski zespół nie tylko z błogosławioną dezynwolturą, ale i w zbawiennym cudzysłowie. W przeciwieństwie do mikołajowych przebierańców kot ma w sztuce jeszcze jakąś szansę na ocalenie