Pamięć o Ryszardzie Bolesławskim niesprawiedliwie zatarła się we współczesnej świadomości. Mało kto pamięta, że ten aktor i reżyser szczycący się MChAT-owskim rodowodem spędził w Warszawie kilka miesięcy. Wyreżyserował wówczas siedem spektakli (cztery w Teatrze Polskim, trzy w Teatrze Małym), którymi na trwałe wpisał się w biografię dyrektorską Arnolda Szyfmana. Nie ulega wątpliwości, że Warszawa była jedynie przystankiem Bolesławskiego w drodze z Moskwy do Stanów Zjednoczonych.
Jego wyjazd prawdopodobnie został przyspieszony przez narastający konflikt z Arnoldem Szyfmanem - który urósł do rangi "sprawy Bolesławskiego". Ta niewygodna rysa powstała w pierwszej dekadzie istnienia Teatru Polskiego nie dawała o sobie zapomnieć. Powracała kilkakrotnie, za każdym razem z większą siłą. Ostatnio w 1982 roku, gdy redakcja "Pamiętnika Teatralnego" uczciła stulecie urodzin dyrektora Teatru Polskiego wydaniem czterech numerów w jednym zeszycie w całości poświęconym jubilatowi, zaś Tymon Terlecki - oddzielnym "Antywspomnieniem o Arnoldzie Szyfmanie", którego meritum stanowi echo niewyjaśnionych spraw. Wydawało się, że mroki przeszłości rozjaśni obszerna, szczegółowo dopracowana monografia autorstwa Marka Kuleszy "Ryszard Boleslawski. Umrzeć w Hollywood"1. Tak się jednak nie stało. Bohaterowie "sprawy" nigdy bowiem nie ujawnili swoich stanowisk, pieczętując milczeniem środowiskowe antypatie. Publikacja Kuleszy - słusznie wypełniając