- Zainteresowały mnie szczególnie dwa motywy. Pierwszy - czy można oprócz sztucznej owcy stworzyć sztucznego człowieka? Co będzie, jeśli bez pomocy boskiej stworzymy coś na kształt człowieka i do którego momentu ponosimy za to odpowiedzialność? Drugi motyw to obcość. Co to znaczy, kiedy przyjeżdża człowiek "nie od nas" i boimy się, że podpali nam dom, a jednocześnie bijemy go i przeganiamy z naszego miejsca, bo jest inny - o spektaklu "Frankenstein" mówi reżyser Bogusław Linda w rozmowie z Kamilą Łapicką w tygodniku wSieci.
Spotykamy się w przeddzień premiery, gdy większość reżyserów sypie iskrami i zabija dziennikarzy wzrokiem. Mój rozmówca jest spokojny i zrelaksowany. Wokół trwają przygotowania do wieczornej próby, tzw. III generalnej, "Frankensteina". Na scenie rozgrzewa się Eryk Lubos, pracownicy techniczni sprawdzają narzędzia tortur, a my rozmawiamy w ostatnim rzędzie widowni Teatru Syrena. Czy pana zdaniem każdy reżyser ma w sobie coś z Frankensteina? - Według tradycji reżyserskiej żaden reżyser nie ma w sobie nic z Frankensteina. Tak mi się wydaje. Wszyscy są aniołami. Jak to, a "oddychanie oddechem Boga"? - To raczej aktorzy (śmiech). Chciałabym, żeby odpowiedział pan na pięć pytań, które zadają sobie bohaterowie pańskiego spektaklu. - OK. Co pan widzi, kiedy pan śpi? - Ciemność. Czy zdarza się panu słuchać śpiewu słowika? - Nie, nie wstaję tak wcześnie. Wszyscy jesteśmy niedoskonali czy wszyscy jesteśmy bez skazy?