EN

26.06.2023, 09:54 Wersja do druku

„Bogowie” na warszawskim Grochowie

„Pogo” Jakuba Sieczki w reż. Kingi Dębskiej w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Zuzanna Liszewska-Soloch w portalu Teatrologia.info.

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

Pogo to do bólu szczera i poruszająca spowiedź ratownika medycznego pracującego na Pradze Południe, oparta na reportażu Jakuba Sieczki, zarazem prawdziwa, niecukierkowa i zaskakująco sceniczna. Jeśli ma coś wspólnego z tańcem, to jedynie z tańcem ze śmiercią.

Autor reportażu to anestezjolog i specjalista od intensywnej terapii, absolwent Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, który przez sześć lat jeździł karetką pogotowia po Grochowie, będąc szefem zespołu ratowniczego. Nadal jest wierny medycznemu powołaniu – choć wśród ratowników to słowo zakazane, podobnie jak bohaterstwo – i jednocześnie zastanawia się nad napisaniem kolejnej książki. Mottem reportażu, który czyta się jednym tchem, a wszystkie przedstawione w nim historie oparte są na faktach, jest cytat z Twojego głosu Czesława Miłosza: „Przeklinaj śmierć / Niesprawiedliwe jest nam wyznaczona / Błagaj bogów, niech dadzą łatwe umieranie. / Kim jesteś, te trochę ambicji, pożądliwości i marzeń / nie zasługuje na karę przydługiej agonii. / Nie wiem tylko, co możesz zrobić, / sam, ze śmiercią innych, / dzieci oblanych ogniem, kobiet rażonych śrutem, oślepłych żołnierzy, / która trwa wiele dni, tu, obok ciebie. / Bezdomna twoja litość, nieme twoje słowo, / i boisz się wyroku, za to, że nic nie mogłeś”.

Wiersz Miłosza wspaniale oddaje kwestię oswajania się ze śmiercią, ale też usiłowanie udzielenia pomocy ludziom przez narratora mierzącego się z bezsensownością wypadków, chorobami, cierpieniem, nagłymi małymi końcami świata dotykającymi poszkodowanych, a także rodziny pacjentów. W scenicznej wersji reportażu razem z Marcinem Hycnarem w jaskrawopomarańczowym kombinezonie ratownika, jako widzowie oczami wyobraźni jeździmy nocą po warszawskich ulicach ambulansem, który symbolizuje wycie syreny i niebieskie światła, a czasem disco polo, którego słucha kierowca.

W kierowcę wciela się kompozytor Radosław Luka, na żywo miksujący muzykę. Między nim a Hycnarem rodzi się sceniczna więź, pojawia się chemia między tworzącymi załogę karetki kolegami, których łączą towarzyszące wyjazdom ogromne, często niewypowiadane na głos, emocje.

Jeżdżąc na wezwania, odwiedzamy zróżnicowane światy – cierpiących często przewlekle dzieci i ich rodziców, meliny, bezdomnych, sobotnich imprezowiczów z high life’u, którzy tym razem otarli się o śmierć, przeraźliwie samotnych emerytów, wzbudzających czasem irytację, ponieważ kradną bezcenny czas na uratowanie kogoś, kto być może przed chwilą wpadł pod tramwaj. Wysłuchujemy odgrywanych przez Hycnara z zacięciem skarg, awantur czy płaczu – odtwarza on bowiem niekiedy także rozmówców swojej postaci, która zderza się czasem ze śmiertelną ciszą. I to jest najtrudniejsze – wyścig ze śmiercią, wyścig z czasem, Okazuje się bowiem, że, jak mówi bohater Pogo, „wydolność krążeniowo-oddechowa to już całkiem dużo”. Marcin Hycnar wykorzystuje tu cały wachlarz swoich aktorskich zdolności, pokazuje przeróżne stany psychiczne – od „zimnej krwi”, optymizmu, pełnej mobilizacji całego organizmu, działania na adrenalinie, po zniechęcenie, znużenie, irytację, rezygnację, wreszcie momenty rozpaczy.

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

Bawi się mitem lekarza-herosa rodem z seriali, który dekonstruuje, by za chwilę porzucić prześmiewczy ton i pokazać prawdziwą walkę mającą odmienić bieg wydarzeń, przechytrzyć śmierć, jak na przykład resuscytację, która w prawdziwym życiu okazuje się skuteczna jedynie w 12 procentach przypadków, a w serialach niemal zawsze ratuje komuś życie. Twórcy spektaklu przybliżają także momenty bezradności kogoś postawionego w roli boga. Pokazują zabarwioną czarnym humorem codzienność ratowników medycznych – momenty znużenia, nudy, gdy nic się nie dzieje, czy przemożnego pragnienia choćby krótkiego snu, mieszaninę litości i obrzydzenia na przykład wobec menela, do którego znów jest wezwanie, albo chęć odreagowania. Hycnar, zdejmując kombinezon i kładąc się na piętrowym łóżku, odsłania również prywatne oblicze lekarza po godzinach, marzącego o beztrosce, „resecie”, a także kulisy męskich spotkań i zwierzeń (choć wśród ratowników medycznych zdarzają się również kobiety, ale jest ich zdecydowanie mniej), zmęczenie nieustanną odpowiedzialnością, jaka spoczywa na medykach. Do dyspozycji ma zaledwie kilka rekwizytów – megafon, „koguta” z karetki, kubek, kombinezon, białego pluszowego misia – pocieszyciela małych pacjentów.

Scena minimalistycznymi środkami i błyskawicznie zmienia się we wnętrze karetki, czyjegoś mieszkania, izbę przyjęć pogotowia czy dyskotekowy parkiet.

Adresatami jego opowieści jest przeważnie publiczność, czasem pacjenci, których musimy sobie wyobrazić, czy koledzy z karetki ucieleśnieni na scenie w postaci kierowcy. Jego kreacja wciąga i chwyta za gardło, z każdą sceną odsłania inną twarz – superbohatera, ojca bezradnie patrzącego na cierpienie cudzych dzieci, które nie miało prawa się zdarzyć, kogoś, kto chce się zabawić, nie myśleć o pracy, nie myśleć o wyczerpującym dniu…

„Grochów. Trzecia siedemnaście. Stoimy naprzeciwko siebie jak rewolwerowcy przed strzałem” – ratownik rozpoczyna opowieść od spotkania z kobietą, której będzie musiał przekazać, że mąż nie żyje, że nic już nie da się zrobić: „Bardzo mi przykro. Pani mąż nie żyje. Trafiona”. „Umiem stwierdzić zgon, a potem milczeć. Zamykam za sobą drzwi ze śmiercią w środku” – mówi.

Czasem nie pozostaje już nic innego.

Tytuł oryginalny

„BOGOWIE” NA WARSZAWSKIM GROCHOWIE

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Zuzanna Liszewska-Soloch

Data publikacji oryginału:

22.06.2023