Przedstawienie wymknęło się swoim twórcom z rąk i zaczęło generować własne znaki, takie jak pusty papieski tron, w którym nie zostało już prawie nic z Benedykta, za to mnóstwo z pośmiertnej mieszaniny obecności i nieobecności Jana Pawła II. W "Królu Learze" Jana Klaty uderzyło mnie przede wszystkim to, że w spektaklu brak Szekspirowskiego finału - śmierci Kordelii i Leara. Śmierci, które są skandalem - dokonują się przecież zupełnie niepotrzebnie. Krytyków Szekspira z końca XVII wieku to zakończenie słusznie oburzało. Jest nie tylko naruszeniem zasad konstrukcji dramatu. Burzy też, co prawda okrutny, ale sprawiedliwy porządek moralny zawarty w każdej tragedii. Przewinienia bohatera naruszające równowagę jego świata zostają ukarane, ale w finale owa równowaga zostaje przywrócona. W zakończeniu "Króla Leara" uniwersum sztuki zostaje tak rozchwiane, że nie może już powrócić do pierwotnego stanu. "Lear" jest obrazem nie tyle podział
Tytuł oryginalny
Bogowie i muchy
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 5