Bogata, ładna scenografia, efektowne kostiumy, soczyście brzmiąca orkiestra w kanale, choreografia zgrabna, opracowana bez zbędnej przesady, sprawnie funkcjonujące nagłośnienie. Aż szkoda, że artystyczny wyraz przedstawienia nie jest wprost proporcjonalny do tak dobrej oprawy. Bo "Opera za trzy grosze" w Kaliszu jest nudna, blada, nijaka. Już od pierwszych scen widać, że aktorom trudno udźwignąć ciężar tekstu, a reżyserowi - wydobyć zeń współcześnie brzmiące tony, subtelność dowcipu, brechtowską melodykę, atmosferę, styl. Dialogom brak lekkości i humoru, songom mocy. Wojciech Wysocki zaangażowany gościnnie do roli Mackie Majchra nie wyróżnia się na tle zespołu. Niby "śpiewa, tańczy, recytuje", a jakoś niewiele z tego wynika. Tak jak z całej tej teatralnej machiny - kręci się poprawnie, bez zgrzytów, ale iskier nie krzesa. A finałowe sekwencje, miast delikatnie przypomnieć o konwencji opery, przynoszą ciężkostrawny, banalnie brzmiący mora
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 7/8