Należę już do tych, którzy nauczyli się rozumieć, że dzieła o charakterze burzącym istniejące i trwałe tradycje nie od razu mogą być powszechnie akceptowane i rozumiane; by pojąć ich sens i konieczność, trzeba poczekać. "Ulisses" Jamesa Joyce'a był takim właśnie dziełem, był rewolucją w powieści; dziś, w 52 lata po ukazaniu się pierwszego wydania książki, jeszcze chyba za wcześnie u nas, by w pełni ocenić jej znaczenie i skutki. Dobrze znane są opory, na które dzieło natrafiło, dobrze znane są walki, które toczył o nie autor i jego przyjaciele i czytelnicy. Lecz nie w tym rzecz. Opisane na 824 stronach 18 i pół godzin życia toczącego się w Dublinie 16 czerwca 1904 roku wstrząsnęło całym gmachem literatury; pośrednim świadectwem tego wstrząsu jest corocznie obchodzony - właśnie 16 czerwca - Bloomsday oraz 880 tys. egzemplarzy "Ulissesa" sprzedanych USA od czasu, gdy sędzia Woolsley wykazał się zdrowym rozsądkiem, 65
Tytuł oryginalny
Bloomsday
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura Nr 18