EN

8.10.1999 Wersja do druku

Bloom w zajezdni tramwajowej

Premiera "Nowego Bloomusalem" według "Ulissesa" Jamesa Joyce'a siłą rzeczy skłania do porównań z poprzednim widowiskiem Jerzego Grzegorzewskiego - "Bloomusalem" sprzed ćwierć wieku w Ateneum. Porównanie to nie wychodzi na korzyść nowej wersji. O ile spektakl w Ateneum zagarniał widzów zmysłowością i wielkością impulsów, o tyle ten nowy - aczkolwiek pod względem technicznym doskonalszy - sprawia wrażenie dzieła znużonego samym sobą.

Zapowiada się świetnie. Tak jak przed laty na scenę wychodzi Marek Walczewski (w Ateneum grał rolę Blooma-Odysa-Każdego-Nikogo) i wykonuje swoje słynne ćwiczenie z językiem, którym sięga do nosa - trick podziwiany na całym świecie za sprawą Wajdowskiej "Ziemi obiecanej". Ale to jedynie smakowity cytat, przywołujący atmosferę poprzedniej inscenizacji. Tym razem Grzegorzewski akcję po bożemu umieszcza na scenie, choć scenę po swojemu niemiłosiernie wydłuża (likwidując pierwszych 6 rzędów na widowni). Daje to wrażenie ogromnej przestrzeni, ale też sprawia, że aktorzy gubią się w tych przepaścistościach, a czasem gubi się nawet ich głos i nie wiadomo, co mówią. Zmiana koncepcji przestrzeni scenicznej nie jest jednak tylko zmianą formalną, i nie jest wbrew pozorom kwestią nieistotną dla widzów. Wynika ona bowiem z odmiennej koncepcji inscenizacji. O ile widowisko w Ateneum buchało zmysłową energią i Proteuszową zmiennością, ukazując bohate

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Bloom w zajezdni tramwajowej

Źródło:

Materiał nadesłany

Trybuna Nr 236

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data:

08.10.1999

Realizacje repertuarowe