Naprawdę przykry świat zbudował nam litewski reżyser. Świat sztuczny, bez żadnych wartości. Świat zużyty. Tym samym jeszcze bardziej prawdopodobny i współczesny - o "Królu Learze" w reż. Cezarisa Graužinisa we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pisze Tobiasz Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.
Pierwsza scena. Scena milczenia. Czy rzeczywiście pierwsza? Tytułowy bohater w stroju wyraźnie niekrólewskim błąka się bez celu. Jasny parkiet zalany krwistoczerwonym światłem. Kwadratową przestrzeń wyznacza sześć szarych kolumn. Między dwoma z nich fragment muru. Werbalna cisza potęgowana jest przez głośne kapanie kropel wody do któregoś z wielu ustawionych na scenie metalowych wiader. Następnie odgłos burzy, który powoduje lęk na twarzy Leara (Bogusław Kierc). Ten w strachu zakłada płaszcz i chowa się za filarem. Wyczekuje. Ta sekwencja pozostawia silne wrażenie, że to, co mamy obejrzeć, już się rozegrało. Historia władcy, który podzielił królestwo między córki, co jak wiemy, nie wyszło mu wcale na dobre, w jakimś sensie, tym pierwszym obrazem została już widzom opowiedziana. Krajobraz po bitwie? Sugeruje to przecież kolor oświetlenia, ale nic nie jest w tym spektaklu pewne. Wchodzi Błazen (bardzo dobra Maria Czykwin), który od samego