"Jeżeli się Pan wybiera do Moskwy dopiero pod koniec karnawału, to bardzo dobrze. Sądzę, że dopiero wtedy nasi aktorzy oprzytomnieją i będą grali Wiśniowy sad nie tak chaotycznie i blado, jak teraz" - pisał Antoni Czechow w liście do Fiodora Batiuszkowa po prapremierze utworu, w styczniu 1904 r. Z identycznymi odczuciami wychodziłem z premiery najnowszej wersji sztuki w Teatrze Narodowym. Reżyser Maciej Prus rozplanował tę - jak chciał autor - komedię w gigantycznej przestrzeni, poprzedzielanej przeszklonymi przepierzeniami. Biel szklanych tafli przywodziła jednak na myśl raczej sterylne wnętrza szpitalnych laboratoriów, niż np. przytulny dziecinny pokoik, o którym Łubów Raniewska prawiła z takim zachwytem po powrocie z pięcioletniej paryskiej eskapady. Nadmiernie przeestetyzowane otoczenie, w którym kwitnący wiśniowy sad zaznaczony został śladowo - jedną wniesioną gałązką - emanowało jednak dziwnym chłodem i obcością. Wszelako ekspozycja, mim
Tytuł oryginalny
Blady sad
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 215