Logo
Recenzje

Bieżeńcy 1915

19.11.2025, 15:35 Wersja do druku

Bieżeńcy 1915 Anety Primaki-Oniszk w reż. Andreia Novika, pokaz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.

fot. mat. teatru

Mamy oto rok 1915 i Białostocczyznę, tutejsi mówią po tutejszemu, ani po polsku ani po rosyjsku, a – po swojemu. Przez spokojne dotąd Koźliki czy Załuki przechodzi wielka historia, zmuszając do ucieczki przed wojną, jak tu bowiem nie uciekać, gdy Niemcy, jak tylko wejdą (o czym wszyscy mówią), będą kobietom obcinać piersi, a chłopców – kastrować?

Pakują więc nasi bohaterowie co spakować mogą, koniki i furmanki oddając niekiedy za darmo i – jadą. W świat, na bezpieczny jak się wydaje  – Wschód, no bo gdzie indziej? W tym bałaganie, zawierusze wojennej – jak się to mówi – dzieci się gubią, ale i niekiedy cudownie odnajdują. Niemcy tymczasem wchodzą, nikogo – ku zdumieniu tych, co zostali – nie kastrują, ale ci, co wyjechali, bieżeńcy, muszą jakoś żyć wśród obcych, którzy ich pod swój dach przygarnęli. Nie jest to życie łatwe, zwłaszcza, gdy miodowy miesiąc już minie. Szczęśliwie, gdy wojna się skończy, znów zapakują manatki i znów ruszą w tułaczkę, żeby wrócić na swoje śmieci, do Polski, która właśnie powstała, która jednak na nich wcale – niestety – nie czeka.

O czym jest ten spektakl zagrany 110 lat później przez białoruskich aktorów zmuszonych do opuszczenia swojego kraju? Proszę zgadnąć, a najlepiej – to piękne, poruszające i brawurowo zagrane przedstawienie gdzieś zobaczyć. Może w którejś z podbiałostockich wiosek czy którymś z podlaskich miasteczek, które dziś są zapieckiem u pana Boga, ale kiedyś wylano nań hektolitry łez bezsilności wobec tegoż pana Boga kaprysów. I może dlatego właśnie tutaj ta opowieść o nieco zapomnianej  tułaczce, jest tak bardzo boleśnie żywa.  

Sprawdź także