Przyznam się, iż na najnowszą premierę w Teatrze Kameralnym szedłem pełen obaw i uprzedzeń. "Znów będą znęcać się nad Gombrowiczem, nadmiernie go teatralizując i trywializując" - myślałem. Przypuszczałem też, iż reżyser Jacek Bunsch po ostatnich przejściach dyrektorsko-urzędniczych nie jest w najlepszej kondycji artystycznej. Do tego jeszcze wybór utworu, czyli "Biesiady u hrabiny Kotłubaj" - jednego z wczesnych opowiadań wzbudził zdziwienie. O tym, że spektakl może być swoistą prowokacją nawet nie pomyślałem. Za brak wiary zostałem ukarany, ale życzyłbym sobie jak najwięcej takich rozczarowań. Obraz, który otwiera przedstawienie (wyłaniający się z ciemności) pustki, oświetlony parasol a pod nim skulona postać) zaintrygował mnie. Czyżby jednak...? Ale oto scenografia (ramy okienne a la Jankowiak) wydaje się potwierdzać wcześniejsze przypuszczenia. Cóż, kiedy tylko przez chwilę. Na scenie nagle zaczyna dziać się prawdziwy teatr. O
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Polskie, nr 249