Amatorzy zrobili spektakl, o którym mówi pół miasta. Ich sztuka podziałała jak zastrzyk świeżości i spontaniczności: "uwaga, od tej pory obowiązują nowe reguły, na scenę wkracza ktoś, kto nie jest kierowany ręką reżysera, ktoś, kto może na chwilę zepchnąć całe nasze przedsięwzięcie na zupełnie inny tor" - rozmowa z
twórcami "(nie)pokoju" w Gazecie Wyborczej - Katowice.
EWA FURTAK: Pamiętam, jak w naszym mieście jeden z radnych "zaglądał" pewnej artystce pod sukienkę, chcąc wiedzieć, czy aby nosi pod nią majtki. Niedawno wiele niepokoju u niektórych osób wzbudziło to, że na scenie Teatru Polskiego w końcowej scenie bohaterowie pojawiają się nago. A tu nagle dowiaduję się, że w piwnicy jednego z domów kultury wystawiana jest sztuka, której głównymi bohaterami jest para gejów. REŻYSER K.: Sugeruje pani prowokację, a nam nie chodziło o prowokację, tylko o zmierzenie się z problemem - wychowania, relacji rodzic - dziecko, trudu życia z drugim człowiekiem, akceptacji go takim, jakim jest, oparcia się pokusie dostosowania go do swoich wymagań, a w ostateczności starości, którą - świadomie lub nie - eliminujemy z obszaru swojego życia... Chodzi też o zmierzenie się z tą różnicą pomiędzy tym, kim jesteśmy, a tym, kim chcielibyśmy być, a z różnych względów nie możemy. Tak czy inaczej o spektaklu "(nie)p