Nieoczekiwanie dla siebie samego z niejakim rozczuleniem wszedłem do mieszczańskiego salonu pani Dulskiej i wsłuchiwałem się w znane od dzieciństwa dialogi. Toż właśnie od tej sztuki rozpoczynałem przed laty swą teatralną edukację. Myślałem, że się znudzę, a tymczasem sentymentalnie się rozkleiłem. Mało tego - coś mnie poruszyło. Nastąpiło to za przyczyną Geny Wydrych.
Odtwórczyni tytułowej roli zadziwiła mnie z dwu powodów. Najpierw mnie zaszokowała. Postać, którą wykreowała, tak dokładnie - i w sylwetce, i w neurastenicznych reakcjach, a także gestem i głosem - przypominała mi pewną realną osobę, że musiałem się uszczypnąć, by się upewnić, iż nie śnię, tylko naprawdę jestem w teatrze. Po drugie zaś, aktorka, wcale nie oszczędzając tej okropnej baby, niczego nie usprawiedliwiając ani łagodząc, a pewnie tylko dlatego, że ujawnia po prostu jakąś prawdę o człowieku, osiąga taki rezultat, że chociaż Dulskiej się nie akceptuje, to w jakimś stopniu człek gotów jej współczuć. Jest to przecież kobieta, której nagle świat wali się na głowę. Pewnie, że takiego świata nie ma co żałować, ale człowiek to człowiek; każdego jakoś szkoda. Nie myślcie tylko, żem się nawrócił na dulszczyznę. Mnie się tylko wydało, że być może pani Dulska w tym świecie wcale nie jest najstraszniejsza. Ona po s