EN

10.10.2022, 11:12 Wersja do druku

Biedna ofiara ze sfer melodyjnych

Październik. Niespodziewany koniec lata, jak u Starszych Panów, w całej pełni. Dobiega końca Rok Romantyzmu, ustanowiony w dwóchsetną rocznicę ukazania się w Wilnie (i w cieple, bo na przełomie maja i czerwca 1822 roku) pierwszego tomu Poezyj Adama Mickiewicza. Tomu zawierającego Ballady i romanse, a wśród nich programową Romantyczność. Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko… A w Krakowie, nie tylko pod tym względem cudnym i niezawodnym, trwają przygotowania do uczczenia kolejnej, przypadającej 12 października rocznicy urodzin Heleny Modrzejewskiej. Okrągłej, sto osiemdziesiątej drugiej rocznicy. Co łączy te dwa jubileusze? Piękna Ofelia, córka Poloniusza, nieszczęsna bohaterka Hamleta. Pisze Jarosław Komorowski w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

Karusia z Romantyczności, dziewczyna obłąkana po stracie ukochanego, została świadomie ukształtowana przez poetę na wzór Ofelii. Jej zachowanie nietrudno skojarzyć z Szekspirowską „śliczną panienką”, zwłaszcza że hamletyczne motto wiersza („zdaje mi się, że widzę… gdzie? / Przed oczyma duszy mojej”) wręcz podpowiada sposób interpretacji:

To jak martwa opoka
Nie zwróci w stronę oka,
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.

Nie znajdując miejsca w teatrze, do połowy XIX wieku eksploatującym klasycystyczne przeróbki tragedii, Ofelia romantyczna schroniła się w literaturze. O przykłady najłatwiej u Juliusza Słowackiego, „myślącego Shakespeare'em” najczęściej i najgłębiej spośród naszych romantyków. W tragedii Mindowe (1832) Aldona, przekonana o śmierci Dowmunta, popada w obłęd i nie rozpoznając cudem ocalonego męża, śpiewa:

Ach, jak mi wesoło!
Idę do ślubu, wianek zawieszę na czoło…
Jeden kwiat polnej róży
I dużo rozmarynu,
Niechaj mi szczęście wróży;
Dwie gałązki jaśminu,
I jeden liść paproci…
Patrzaj! oto poranek blado niebo złoci.

Kwiaty są tu bardziej polskie niż Szekspirowskie, z wyjątkiem tak ważnego w oryginalnym bukiecie Ofelii rozmarynu – symbolu miłości, ale także śmierci. W X pieśni Beniowskiego mamy z kolei kunsztowne poetyckie porównanie:

Gdy cię zapyta kto – jaka grafini,
Czyś był w Paryżu… – gdy patrząc w obłoki,
Kochanka tobie wyznanie uczyni…
Że kocha… albo rzuci się w potoki
Jaka dziewczyna, która ciebie wini
O zapomnienie… potem ją w głęboki
Dół kładą… sadzą na grobie kamelie
I pokrywają piaskiem jak Ofelię…

Piękna córka Poloniusza musiała być Słowackiemu szczególnie bliska, skoro w wysłanym 22 sierpnia 1837 r. z Florencji do Krzemieńca liście do matki melancholijnie się z naszą bohaterką utożsamił: „Ja przynajmniej, że młody, to podobny jestem do Ofelii, która nachylając się po kwiaty upadła w strumień i długo ją szata napełniona powietrzem utrzymywała śpiewającą na wodzie – aż utonęła – i pieśń jej ucichła”.

Artystkę w roli Ofelii jako pierwszy z polskich pisarzy ukazał Józef Korzeniowski w komedii Zaręczyny aktorki (1845), rozgrywającej się za kulisami prowincjonalnego teatru. Ale temu niezwykle popularnemu w dobie romantyzmu autorowi zawdzięczamy przede wszystkim Ofelię huculską – Praksedę z Karpackich górali (1843). Tych od „czerwonego płaszcza”, który w spospolityzowanej wersji pieśni zmienił się nie wiedzieć czemu i zupełnie bez sensu w „czerwony pas”. Oto Hucułka z Żabiego, obłąkana po skazaniu na śmierć ukochanego Antosia zjawia się nad rzeką „z rozpuszczonymi włosami” i smutno przemawia:

„Kiedy w cerkwi dzwonią i grabarz stoi z łopatą, to ludzie śmieją się, a kiedy dziewczynę ubierają do ślubu, to ona płacze i matka płacze, i drużki płaczą, a przecież to wesoło. Idźcież i wy – i wam tam będzie wesoło. I ja zaraz przyjdę. Kwiatków już tam nazbierałam dużo, mam koszulkę białą jak śnieg i spódniczkę czerwoną jak krew – tylko jeszcze piołunu narwę i wianuszek sobie zrobię, śliczny wianuszek! […] A jeżeli Pan Bóg komu da rozum, to jeszcze lepiej – on sobie prosto pójdzie do rzeki i utopi się i potem tańcuje z rybkami. I ja tam pójdę”.

Zepchnięta z wysokiego brzegu przez litościwego wuja Maksyma, ginie Prakseda w nurtach Czeremoszu.

30 listopada 1867 r. w Krakowie rolę córki Poloniusza po raz pierwszy zagrała Helena Modrzejewska (Praksedę miała już za sobą). Dla polskiej Ofelii zaczęła się „epoka gwiazd”. Ale początki były niełatwe, a pierwsze recenzje tak mało pochlebne, że admiratorzy aktorki wolą o nich nie pamiętać. Owszem, „była w scenach wariacji okropnie piękną” – przyznawał Alfred Szczepański na łamach pisma „Kalina”, ale żeby „taka kryzys [!] gwałtowna wynikała naturalnie z całości charakteru, należy w poprzednie sceny wlać więcej gorąca i życia, a p. M. była w pierwszych aktach nijaką.” Recenzent „Czasu” stwierdził: „więcej wczoraj rapsodycznie grała, niżby jej rola jedną stanowiła całość. Dlatego chociaż obłąkaną była tak, jakby studiowała rolę swoją z natury, wszelako nie było w jej grze znać przejścia i umotywowania sceny szaleństwa”.

W 1870 r. we Lwowie nowy (po Józefie Paszkowskim) przekład Hamleta ogłosił Krystyn Ostrowski. Wskutek swoistej „strategii translacyjnej”, wyprowadzającej daleko idące konsekwencje z imienia Poloniusza (nazwanego w spisie osób „podkomorzym”) Ofelia stała się Polką z krwi i kości, polską szlachcianką na duńskim dworze. Poruszony widokiem obłąkanej, Laertes przemawia czule: „Ty Polko biedna, ty Ofelio droga!”, by w chwilę później oświadczyć Klaudiuszowi:

Mam w sobie polską, nie szatańską duszę;
Mój ojciec był Polakiem, a krew polska
Nie cierpi zdrady.

A jakby tego było mało, Francuz Lamond, chwalący u Shakespeare’a szermierczą biegłość Laertesa, zmienił się w Trepkę, szlachcica z Kamieńca Podolskiego… Wyśmiane na łamach lwowskiej „Gazety Narodowej” polonizacyjne fantazje Ostrowskiego nie dostały się na scenę, wykreślone z teatralnych egzemplarzy zarówno we Lwowie, jak i w Warszawie, gdzie wbrew oporom rosyjskiej cenzury (tron zdobyty zbrodnią!), Modrzejewskiej udało się doprowadzić do premiery Hamleta. Wieczór 24 marca 1871 roku był przede wszystkim jej tryumfem. Krytycy tym razem mieli dla Ofelii jedynie słowa zachwytu. „Spotężniała ta rola pod ręką naszej artystki […] Nad scenę jej obłąkania nie ma nic wyższego w dziedzinie sztuki scenicznej” – zawyrokował w „Kłosach” Fryderyk Henryk Lewestam, a Wacław Szymanowski w „Tygodniku Ilustrowanym” wtórował: „Takiej idealnej Ofelii […] nie wyobrażaliśmy nawet sobie […] kiedy schodzi ze sceny, każdy by pragnął wyryć [ją] w swojej pamięci i zachować tam na zawsze”.

Sama pani Helena we Wspomnieniach i wrażeniach zapisała: „następnego dnia, gdy przechodziłam przez park w drodze do teatru, słyszałam jak studenci cytują na pamięć urywki ze sztuki; paru z nich szło bezpośrednio za mną i recytowało mój tekst albo nuciło po cichu piosenkę szalonej Ofelii. Był to niebywały sukces”. Warto dodać, że studenci nucili melodię Stanisława Moniuszki, który był autorem muzyki do przedstawienia, a Piosnkę obłąkanej Ofelii włączył potem do Śpiewnika domowego.

Przez trzydzieści lat z wielkim powodzeniem grywała Modrzejewska Ofelię na kilku scenach polskich i wielu amerykańskich, w tym wielokrotnie samą scenę obłędu – popis wielkiej gwiazdy. W Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy wystąpiła w Hamlecie 25 sierpnia 1877 r. w San Francisco, a po raz ostatni – 20 listopada 1897 r. w Chicago. Ile miała wówczas lat, policzyć łatwo. Ale nikomu to nie przeszkadzało i nie pomniejszało zachwytu, sztuka aktorska nie miała bowiem wówczas nic wspólnego z naturalizmem, a młodość była dla wielkiej artystki stanem w równym stopniu możliwym do zagrania jak obłęd i śmierć.

A tytuł? Tytuł tego odcinka wypreparowany został z relacji królowej Gertrudy o utonięciu Ofelii (w przekładzie Paszkowskiego), zwięzłej opowieści zakończonej słowami „w zimny muł śmierci”. Listopad za pasem, lecz „w sercu ciągle maj”. Czego Państwu niezmiennie życzę

Jarosław Komorowski

Tytuł oryginalny

BIEDNA OFIARA ZE SFER MELODYJNYCH

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jarosław Komorowski

Data publikacji oryginału:

06.10.2022