Nie wiem, co to może znaczyć, ale fakt pozostaje faktem - nasz teatr przypomniał sobie nagle o autorach, którzy święcili triumfy w Polsce po roku 1956; mianowicie o Friedrichu Dürrenmatcie (jedna premiera za drugą) i o innym słynnym (choć na pewno mniej) Szwajcarze - Maksie Frischu. Kilka jego sztuk grano u nas przed laty na wielkiej fali repertuarowej odwilży i fascynacji dramaturgią absurdu, ironii i groteski. Erwin Axer przygotował wtedy, z wielkim powodzeniem, właśnie "Biedermanna i podpalaczy", a potem wystawiano również "Andorrę", "Don Juana, czyli miłość do geometrii" i "Biografię". Jak brzmi Frisch po latach i co pozostało z "Biedermanna..."? Otóż powiem wprost, że nie wydaje mi się, iżby brzmiał najlepiej, a pozostało niewiele. Czas, który przeminął, podziałał chyba na niekorzyść tego tekstu - gdy zabrakło pozateatralnego rezonansu tamtych lat, który sztuce przydawał sensów parabolicznych, zabrakło i... życia. W każdym razie, na scen
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 3