Na początku lat 90. w Polsce do dramatów rosyjskich podchodzono niezbyt chętnie. Miało to oczywiście związek z latami przymusowej obecności sztuk radzieckich w repertuarach. Przełomem w popularyzacji współczesnych dramatów rosyjskich okazał się przegląd "Saison russe" w gdańskim teatrze Wybrzeże w 2003 roku. Od tamtej pory właściwie w każdym miesiącu na deskach polskich teatrów pojawiają się sztuki ze Wschodu - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku.
W Olsztynie ruszył festiwal teatralny Demo-ludy, poświęcony współczesnym dramaturgom rosyjskim. Dziś sceny europejskie należą do nich. Rosja znów ma wielki dramat. Idziemy na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja" - mówi w słynnym dialogu z "Seksmisji" Jerzy Stuhr. Można dyskutować na temat trafności tego spostrzeżenia. Ale jedno nie ulega wątpliwości - oczy ludzi teatru na całym świecie wpatrzone są w rosyjską "cywilizację dramaturgów". Na europejskich scenach nastąpiła w ostatnich latach zmiana warty. Po fali brytyjskiego brutalizmu, który nie szczędził widzom scen zjadania oczu, gwałcenia śrubokrętem i widoku postaci, które "kupczyły i dupczyły" (tak próbowano spolszczyć tytuł sztuki Marka Ravenhilla "Shopping and fucking"), przyszła kolej na równie masakrujące pomysły. Zmieniło się tylko pochodzenie dramatów. Miejsce po Brytyjczykach zajęli Rosjanie, z których większość nawet nie przekroczyła trzydziestki. Są zapraszani na p