W sobotę zakończyły się w Białymstoku dwa festiwale z niezmiennie ambitną ofertą i, co ważne, niezwiązane z dużymi instytucjami. Każdy z nich to wynik olbrzymiej pasji organizatorów, ale jak wskazuje przykład Białegosztuku, i tej potrzeba wiatru w żagle - pisze Monika Kosz-Koszewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Jest kilka imprez, które wypadły z kulturalnego kalendarza miasta, nie wszystkich mi żal, ale Białegosztuku ogromnie. Traf chciał, że w 2005 roku to właśnie o tej rodzącej się wówczas inicjatywie napisałam swój pierwszy tekst do gazety. Doskonale pamiętam zapał organizatorów, wówczas jeszcze studentów lub świeżo upieczonych absolwentów Akademii Teatralnej. To były roczniki, które mocno zwracały na siebie uwagę, niezależne grupy teatralne zdobywały sukcesy na festiwalach. Chciały też, choć nie musiały, pokazać się także tutaj. Z obietnic władz o stworzeniu siedziby dla młodych teatrów nic nie wynikło, a Białysztuk dzięki ludziom ze Stowarzyszenia Promocji Artystycznej się rozwijał. Przez 13 edycji przybliżał współczesną dramaturgię, wszelkie alternatywne zjawiska teatralne i to, co stworzyli sami studenci akademii. Dotacje były żałośnie małe. Organizatorzy zaczęli pracować intensywnie w kraju, realizować nowe projekty. A Białys