Są sytuacje, kiedy ból nie jest niczym złym, ba, jest wyznacznikiem dobrego! Jak w weekend miniony właśnie. Propozycji teatralnych sypnęło się tyle, że wybór między nimi przyprawiał o ćmienie pod czaszką.
Pominiemy repertuar teatrów zawodowych, bo te mamy na co dzień. Nie wspomnimy o wyprawie do Supraśla, gdzie Wierszalin wznowił "Świętego Edypa", wystarczy, że skorzystaliśmy z propozycji: a) młodych, ale już profesjonalistów, b) amatorów, ale z dużym stażem, c) teatralnego słuchowiska radiowego. Geneza bólu: a) to grupka młodych, niezależnych, którzy już po raz szósty zorganizowali Białysztuk - festiwal inicjatyw teatralnych; c) to teatr (ale radiowy) zaoferowany w ramach trwających właśnie Dni Sztuki Współczesnej: organizatorzy zaprosili nocą do amfiteatru, polecili zakryć oczy okularami przeciwsłonecznymi (by było jeszcze ciemniej) i puścili słuchowisko o cudzie sprzed lat, który wydarzył się w Zabłudowie. I b) wreszcie, choć nie po kolei mnóstwo śmiechu i wzruszeń w sobotnią noc w Tykocinie, gdzie Tykociński Teatr Amatorski (w ramach Nocy Muzeów) przywoływał duchy Żydów. W synagodze żegnał szabat - modlitwami, obrzędami, bułkami