"Orfeusz i Eurydyka" Christopha Willibalda Glucka w reż. Magdaleny Piekorz w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Anna Krajkowska w Gazecie Polskiej Codziennie.
"Orfeusz i Eurydyka" w kompozycji Glucka, w odróżnieniu od znanego mitu, kończy się happy endem. Trzeba wyjątkowej wrażliwości i umiejętności, żeby opowiedzieć tę historię niebanalnie i zaserwować widzowi taki wachlarz emocji, że raz płacze on ze smutku, innym razem roni łzę z radości. Wystawiony premierowo w Warszawskiej Operze Kameralnej spektakl, operowy debiut Magdaleny Piekorz, to opowieść urzekająca, niczym z krainy pięknych snów. Po śmierci Eurydyki Orfeusz dostaje szansę, by zstąpić do piekieł i przywrócić ukochaną żonę do świata żywych. Warunkiem przedstawionym przez Amora jest jednak to, że podczas wędrówki ani razu na nią nie spojrzy i nie wyjawi Eurydyce sekretnego zadania. Orfeusz podejmuje próbę i schodzi do Hadesu, poskramiając śpiewem piekielne Furie. Przepowiednia Amora o spotkaniu z ukochaną spełnia się, ale droga powrotna okazuje się większym wyzwaniem niżby można przypuszczać. - Eurydyka robi Orfeuszowi awantur�