Białoruś jest nieoczywista, wyjątkowa, niepowtarzalna. Pojechałem tam w lipcu na długi objazd z artystami Unii Teatr Niemożliwy, potem spędziłem kilka dni na festiwalu teatralnym. Mam ochotę znów Białorusi skosztować - pisze Bartłomiej Miernik w felietonie dla e-teatru.
Kwaśna jak miny celników na przejściu granicznym. Jak zakąska z kiszonej w całych główkach kapusty, idealna do gorzałki. Niestety ciepłej gorzałki. Pitej codziennie w sytuacjach formalnych i nieformalnych. Pitej z aktorami, z burmistrzami, z rosyjskim konsulem w sytuacji mocno pofestiwalowej. Kwaśna jak smród potu zmieszanego z wypoconym wczorajszym alkoholem. Upał, skwar z tych takich lejących się, lepiących koszulę do ciała. Wschód kraju, pierwsza połowa lipca, samo południe. Wyszliśmy z samochodu, za chwilę mamy podejść do budynku wiejskiej szkoły, puścić dzieciom polskie filmy animowane. Przed szkołę wychodzi tak zwana oficjalna delegacja, dwie dziewczynki w wieku podfruwajkowym, ubrane w stroje ludowe, kolorowe wstążki we włosach, z chlebem i solą w rękach. Tak nas witają, przybyszów z sąsiedniego kraju, którzy przyjechali pokazać kawałek polskiej kultury w kołchoźniczym rejonie. Dziewczynki są na obozie, takich koloniach. Filmy lecą, s