„Idzie skacząc po górach” według Jerzego Andrzejewskiego w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Białe wino to alkohol szczególny. Nie tylko idealnie pasuje do ryb, ale też jest nieodłącznym elementem spotkań oraz towarzyskich dyskusji. Jak żaden inny napój jest bardzo dobrym partnerem dialogu, a jego lekko zimny posmak winogron, który pozostaje na podniebieniu – oczywiście zależy od rocznika i pochodzenia – staje się idealną nutą wspomnień pobudzającą do zwierzeń i rozmów. W filmie „Różyczka” w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, jest scena szczególna, gdy doświadczony profesor wprowadza w arkana innego świata tytułową bohaterkę. Owa inicjacja dokonuje się poprzez wino, co prawda czerwone, ale to szczególny akt wchodzenia do innego towarzystwa. Wprowadzenia do odmiennego środowiska, w którym wódkę i podrzędny dancing zastępuje właśnie trunek z winnic z Francji. Można powiedzieć elita. Z drugiej strony białe płótno. Nieodparcie kojarzy się ze „Sztuką” Yasminy Rezy, gdzie trzech dżentelmenów dyskutuje o wielkim białym płótnie, które osiąga niebotyczną wartość. I właśnie te dwie analogie towarzyszyły mi podczas kaliskiego spektaklu – Idzie skacząc po górach na podstawie Jerzego Andrzejewskiego w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Dyskurs w dobrym towarzystwie o sztuce. Ale raczej o artyście. Jego roli i miejscu nie tylko w świecie, w społeczeństwie, ale również w określonej grupie. Wątek poruszany wielokrotnie. Warto przytoczyć choćby film „Zygfryd” w reżyserii Andrzeja Domalika, z Gustawem Holoubkiem, gdzie fascynacja intelektualisty młodym cyrkowcem doprowadza do tragedii. „Komediant” Thomasa Bernharda, będący rysem despotycznego aktora i jego miejscem w rodzinie, a także o poczuciu własnej wartości. Czy nie tak dawna premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku w reżyserii Adama Orzechowskiego – „Sceny z egzekucji” Howarda Barkera, rzecz o prawie do wolności wypowiedzi artystycznej i twórczej interpretacji zdarzeń oraz historii. Aktualne i mocne. W tym katalogu ważną rolę zajmuje Kreacja Ireneusza Iredyńskiego. Utwór również kilka lat temu przygotowany w gdańskim teatrze. Tu mamy szczególny obraz relacji pomiędzy demiurgiem, a artystą dopiero wkraczającym na ścieżkę kariery. Ukazanie jak daleko może sięgać podporządkowanie i wykorzystanie jest częstym pytaniem w pracy artystycznej. Utwór Andrzejewskiego zbliżony jest do dramatu Iredyńskiego. Wkracza na podobne pola – uzależnień, kreacji jednostki, poddania, autokreacji i samozwańczego prawa do bycia najwyższym autorytetem.
Młoda para Zuzanna i Olek spędza wakacje nad morzem. Przez przypadek natrafiają na wybitnego malarza Antoniego, który odnalazł tu swoje siedlisko i oazę. A skoro młody mężczyzna jest artystą, to krok do uwiedzenia jest bardzo bliski. Jednak stary wyga, satyr, Faun jest przebiegły. Prowadzi swoistą grę, w której białe wino odgrywa szczególną rolę, nie tyle upojenia, co towarzyskiego, nieodłącznego atrybutu. Fascynacja erotyczna przeradza się w niechęć i swoiste artystyczne upodlenie. Bowiem Antonii jest kreatorem, który decyduje o losach napotkanych ludzi. To oni mają się jemu podporządkować, a destrukcja jest nieodłącznym elementem każdej gry. Jest cichym narratorem, który minimalnymi środkami wpływa na losy Zuzanny i Olka. W ten trójkąt wkrada się jeszcze dwójka bohaterów. Młody dziennikarz Maks wraz ze swoją partnerką Ireną. Ta ostatnia, choć urodziwa, ale nie grzesząca inteligencją, staje się nową muzą Antoniego. Ponownie kreator świata, który kolejną pracą, gdzie wykorzystał jako modelkę młodą dziewczynę i partnerkę, oczarowuje wszystkich oraz zdobywa salony galeryjne. Utwór Andrzejewskiego jest wieloznaczny. Mamy twórcę, któremu więcej wolno, a jego niedookreślona seksualność, daje szansę igrania z płciami. Ów swoisty wątek autobiograficzny Andrzejewskiego jest poprowadzony cienką linią. Co ważne, to raczej środowisko odbiera go w różnoznaczny sposób, a nie on sam daje ku temu powody. Owe swoiste prowokowanie pokazuje inteligencję, obycie starszego artysty, który izoluje się od świata, ale nadal jest mu bliska nie tyle intryga, co relacja czy destrukcja. Opowieść przygotowana przez Igora Gorzkowskiego jest spójna i klarowna, a materiał literacki daje wiele ścieżek interpretacji. Widz nie dostaje prostych odpowiedzi, choć sama historia może wydawać się banalna, ale pozostaje w myślach na dłużej. Czy zawsze oczarowanie ma moc niszczycielską? W „Aniołach w Ameryce” Tony’ego Kushnera pada znamienne zdanie – w życiu nie ma się tylko biologicznych ojców, ale również tych, którzy pojawiają się na drodze życiowej, wspierają, pomagają, kształtują. Ufają. Stają się mentorami dla kolejnego pokolenia. Antonii ma siłę destrukcyjną, a może myśli o nieśmiertelności i wiecznej samotności?
Kaliski powrót do Jerzego Andrzejewskiego jest niezwykle udany. To zupełnie inna twarz autora „Popiołu i diamentu”. To raczej opowieść obyczajowa z kluczem, która wpisana we współczesny obraz, staje się uniwersalną historią nie tyle o bohemie, ale faktycznie o relacjach międzyludzkich. Reżyser, we współpracy ze scenografem Janem Polivką, buduje formę białej, nienagannej pracowni plastycznej – sztaluga, białe płótna i fotel mistrza. Jak tron, na którym zasiada władca, decydujący o losach podwładnych, jest centralnym punktem dekoracji. To również boskie miejsce figury, bo przecież tytuł wywiedziony został z Pieśni nad Pieśniami: „Idzie skacząc po górach, przeskakując pagórki”. Pobudza, zmusza do działania, ale również zwycięża i zniewala. Owe swoiste ukazanie relacji i mechanizmów podporządkowania świetnie koresponduje z dzisiejszą grą o władzę, pozycję oraz uzależnienie. Tu nie ma materialnego uwiedzenia, ale ma miejsce specyficzna intelektualna rozgrywka, która posiada wielu przegranych i jednego, choć samotnego, zwycięzcę.
Mimo wielu plusów w Kaliszu, a do nich należy również aktorstwo z pierwszoplanowym Antonim w wykonaniu Lecha Wierzbowskiego, który nie tylko słowem, ale i gestem oraz spojrzeniem buduje układy zależności, to w przedstawieniu w wielu momentach brakuje rytmu. Niektóre dialogi są płaskie, pozbawione nuty emocji czy też głębszego zrozumienia. Nie do końca jasnym jest dlaczego Olek (Karol Biskup) rozstaje się z Zuzanną (Malwina Brych). Owszem dylemat wyjawia się w końcu spektaklu, ale można było go wygrać w momencie rozejścia się młodych. Kilka scen jest niedopracowanych, pobieżnie ułożonych. Igor Gorzkowski popełnia błąd. Stosuje w swoich spektaklach swoistą grę z widzem – „a domyśl się sam”. Niektóre fragmenty przeszyte są erotyzmem i warto byłoby je wykorzystać również w warstwie wizualnej, a nie tylko werbalnej. Pierwsze spotkanie Antoniego z Olkiem odbywa się na plaży. Nagość byłaby jak najbardziej wskazana, gdyż młodość tu akurat zwycięża i to jest jej siła do pokonania intelektualnej dojrzałości. Analogicznie relacje Zuzanny i debiutującego malarza są wydestylowane, chłodne i zimne. A ponoć młodzi się kochają. Najlepiej wypada Błażej Stencel jako dziennikarz Maks, który doskonale wie po co odwiedza artystę i co dzięki temu osiągnie. Mimo owych uwag, bo czasem naprawdę trzeba iść dalej, szybciej, odważniej, to spektakl jest dobrze skonstruowaną opowieścią z kluczem. Daje do myślenia. Nie jesteśmy obojętni, a pijąc białe wino i oglądając białe płótno, na pewno zastanowimy się, jaki jest wpływ artystów.
To kolejna realizacja Igora Gorzkowskiego w tym sezonie. I chyba najlepsza. Udowodnił, że jest dobrym inscenizatorem, sprawnie i fachowo budującym opowieści. Otrzymał w Kaliszu świetny, nieoczywisty materiał literacki. I właśnie to odkrycie jest najcenniejsze podczas wizyty nad Prosną. Teatr winien poszukiwać, prześwietlać archiwa, aby przywracać od zapomnienia. Bowiem opowiadanie o artystach jest w istocie historią o nas samych. Co prawda, to o nich się mówi i pisze, ale i my – szarzy zjadacze chleba – borykamy się z własnymi, podobnymi, dramatami codzienności.