Salon jest - ach! - bladoliliowy. Wytworne sprzęty gną się w liniach secesji. Ściany zdobi kunsztowna draperia. Drzwi osłonięte są mgłą tajemnicy - przejrzysty, biały woal spływa w miękkich fałdach do ziemi. W salonie toczy się dramat. Bronka i Tadzio sycą się małżeńskim szczęściem. "To twoja miłość dała mi tę moc i siłę" on, jej wyznaje. "A twoje oczy jak węgle płoną..." rzecze ona z uczuciem. Bronka kręci się jak fryga i mizdrzy rozkosznie, bo taka zalotna. Nie wie, nieszczęsna, ze groźne fatum już nieuchronnie nadciąga. (My wiemy, bo fatum pod postacią starej Makryny raz po raz spoziera przez zwoje tiulu na drzwiach). Tadzio bowiem inną ukochał. Kochał Ewę. "Miłość ku niej dawno się już spopieliła" oświadcza Kaziowi, swojemu bratu. Łudzi się tylko. Ta miłość nie "spopieliła się", nie. Bladolica, płomiennowłosa Ewa wkracza do salonu. Czy to Irena Solska, egeria polskiego modernizmu, z grobu wstała? Ech, próżne
Tytuł oryginalny
Białe widma
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza Nr 14