EN

17.01.1992 Wersja do druku

Białe widma

Salon jest - ach! - bladoliliowy. Wytworne sprzęty gną się w liniach secesji. Ściany zdobi kunsztowna draperia. Drzwi osłonięte są mgłą tajemnicy - przej­rzysty, biały woal spływa w miękkich fałdach do zie­mi. W salonie toczy się dramat. Bronka i Tadzio sycą się małżeńskim szczęściem. "To twoja miłość dała mi tę moc i siłę" on, jej wyznaje. "A twoje oczy jak węgle płoną..." rzecze ona z uczuciem. Bronka kręci się jak fryga i mizdrzy rozkosznie, bo taka za­lotna. Nie wie, nieszczęsna, ze groźne fatum już nieuchronnie nadciąga. (My wiemy, bo fatum pod postacią starej Makryny raz po raz spoziera przez zwoje tiulu na drzwiach). Tadzio bo­wiem inną ukochał. Kochał Ewę. "Miłość ku niej dawno się już spopieliła" oświadcza Kaziowi, swojemu bratu. Łudzi się tylko. Ta miłość nie "spo­pieliła się", nie. Bladolica, płomiennowłosa Ewa wkracza do salonu. Czy to Irena Solska, egeria polskiego modernizmu, z grobu wstała? Ech, próżne

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Białe widma

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza Nr 14

Autor:

Wanda Zwinogrodzka

Data:

17.01.1992

Realizacje repertuarowe