Brak w spektaklu impulsów, które pobudziłyby widzów do wnikliwszej refleksji nad odpowiedzialnością człowieka względem siebie. Pozostaje tylko podręcznikowa zbrodnia i kara - o "Przy drzwiach zamkniętych" w reż. Andrzeja Dopierały w Teatrze bez Sceny w Katowicach pisze Edyta Walicka z Nowej Siły Krytycznej.
Teatr Bez Sceny Andrzeja Dopierały postawił sobie ambitne zadanie przeniesienia na deski sceniczne dramatu Jeana Paula Sartre'a. Tekst, w którym to, co najważniejsze dzieje się w słowach i pomiędzy nimi, domaga się od wykonawców perfekcji. Widz ani na chwilę nie spuści ich z oczu. Jego uwaga nie zostanie odwrócona dowcipem, zawikłaną intrygą czy monologiem jednej z postaci. W spektaklu nie będzie, pozwalającej na wytchnienie przerwy. Chcemy widzieć przed sobą aktorów ożywiających martwe słowa, by nastająca w końcu cisza pozwalała na analizę i refleksję. Trudne to zadanie. Trzy białe pufy. Biała podłoga, białe kostiumy, przypominające lekarskie kitle. Nóż. Szminka. I to wszystko. Mało piekielnie? Po drugiej stronie kolor mebli nie powinien już mieć znaczenia. Wszystko staje się bezbarwne, a ożywione kolorami są już tylko wspomnienia. Pokój, który widzimy jest bowiem piekłem, a bohaterowie to potępione duszyczki czy, jak woli Stella, nieob