Warszawa doczekała się swojego "Ulissesa". Tylko, czy istotnie Warszawa? Już samą godziną rozpoczęcia spektaklu (22.00), drastycznym ograniczeniem miejsc na widowni dawał znać teatr, iż myślał przede wszystkim o "lizydżojsach". Nazwę pożyczam sobie od Wilhelma Macha, oddaje ona znakomicie reakcję określonego kręgu towarzyskiego na spektakl Grzegorzewskiego. Nic nie zrozumieli, ale zachwyt ogromny. A że nie zrozumieli - są dowody: na łamach "Życia Warszawy" recenzentka łka z rozrzewnienia, potem woła, iż spektakl domaga się wnikliwych analiz, a potem żadnej analizy nie daje. Więc kto ma to zrobić? - "kolega"? Co do mnie - za "kolegę" się tu nie zgłaszam. I jeślibym łkał po "Bloomusalem" to z innych powodów: tyle pracy! tyle aktorskiej wynalazczości! I powstaje spektakl niesłychanie anachroniczny mimo krzykliwych pozorów awangardyzmu. Anachroniczny, ponieważ próbuje cofnąć o pół wieku całe nasze myślenie o teatrze, który zdążył już nas
Tytuł oryginalny
Biada temu, kto o tym źle mysli
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 10